DingZilin20110613

Miałem dzisiaj napisać o śmierci Jiang Pekun, ale na blogu Hani Shen znalazłem artykuł „Dzień Matki i ja” Ding Zilin (丁子霖), żony Jiang Pekun. Obydwoje poświecili się misji by świat nie zapomniał o masakrze na Tiananmen. Tekst ten jest wart więcej, niż cokolwiek mógłbym sam napisać. Kopiując i rozpowszechniając go chyba najlepiej uczczę pamieć Jiang Pekun.

Dzień Matki i ja

Niezmierzona siła matczynej miłości to moje wsparcie; dzięki niej brnę dalej przez nawet najbardziej złowrogie momenty życia; to ona scaliła na śmierć i życie mnie i pozostałych członków organizacji Matki Tiananmen.
Dawniej Chińczycy nie obchodzili Dnia Matki. Z czasem, gdy coraz więcej zwyczajów z państw zachodnich zaczęło trafiać na Wschód, zwłaszcza poprzez Hongkong, który miał bliskie kontakty z Zachodem, święto to stało się popularne także w Chinach.

Z pewnością każda matka oczekuje tego święta. W tym dniu, widząc, na jakiego wspaniałego człowieka wyrośli jej syn albo córka, i słuchając podziękowań i życzeń padających z ust dziecka, każda matka jest przepojona szczęściem i czuje się spełniona.

Jednak ja, chińska matka, mam inne odczucia. Boję się Dnia Matki. Nie chcę o nim słyszeć. Nie chcę o nim myśleć. I jeszcze bardziej nie mam ochoty odbierać telefonów od przyjaciół składających mi gratulacje z okazji tego święta. Zawsze czekam, aż ten dzień szybko minie. Podejrzewam, że podobne odczucia mają inne Matki Tiananmen. 4 czerwca, gdy doszło do masakry, kiedy naszym dzieciom odebrano życie, straciłyśmy radość bycia matkami; od tego momentu żyjemy w ciągłym bólu.

Dlatego, choć często się spotykamy, nigdy tego dnia. Nie jesteśmy w stanie doświadczyć tego „naszego święta” razem. Gdy się spotykamy, unikamy rozmowy o tym dniu.

W trakcie ponad 60-letniej historii rządów Komunistycznej Partii Chin Ludowych i ciągłych politycznych prześladowań wiele matek straciło swoich ukochanych synów i córki i zatopiło się w morzu cierpienia. Często myślę, że w Chinach jest wiele takich matek jak ja. Cierpią w milczeniu i nie widzą końca tej udręki.

Jakiś czas temu przyjaciel poprosił mnie, abym napisała coś z okazji tego święta. Zgodziłam się, ale nie mogłam – długopis, który trzymałam w ręku, wydawał się bardzo ciężki. Mam nadzieję, że to jest ostatni w moim życiu artykuł, jaki napisałam o Dniu Matki.

Przez kilka kolejnych nocy we śnie pojawiał mi się syn. Byłam mile zaskoczona. Starałam się go złapać, ale znikał. Budziłam się i płakałam. Nie mogłam powstrzymać łez. 17 lat przeżytych razem z moim dzieckiem, każda drobna sprawa… wszystko naprawdę bardzo bolesne.

Minęły 23 lata, a ból utraty jak gorzkie lekarstwo dławi mnie w gardle, nie mogę go przełknąć. Ale ten gorzki smak nie pozwala mi też zapomnieć, nawet na moment.

Kilka lat temu pewien dziennikarz zadał mi dwa pytania. Pierwsze z nich brzmiało: „Przez lata musiała Pani stawić czoła prześladowaniom władzy. Czy kiedykolwiek bała się Pani?”. Odpowiedziałam szczerze, tak jak podpowiadało mi serce: „Gdy narodził się ruch studencki w 1989 r., na uczelni wiele osób było bardzo podekscytowanych, ale ja się bałam. Miałam przeczucie nadchodzącej zagłady i porażki ruchu studenckiego, czułam też, że władze będą dążyć do odwetu. W tym czasie nie odważyłam się pójść do miasteczka uniwersyteckiego, aby obejrzeć plakaty, nie miałam odwagi, aby wyjść i przyjrzeć się protestom na ulicach przy uczelni. Chciałam chronić własne dziecko, przekonywałam swoich studentów, aby zdobyli większe doświadczenie życiowe, ostrzegałam, odciągałam ich. Wtedy, myślę, uważali mnie za egoistkę, a nawet tchórza.

Jednak gdy katastrofa spadła na mnie, gdy syn wyrwał się z moich rąk ku śmierci… od tego momentu do dziś, przez te długie 23 lata, nawet gdy zostałam ukarana przez władze uczelni, gdy wyrzucono mnie z partii, gdy bezpieka siłą porwała mnie z domu, gdy mnie śledzono, potajemnie uwięziono i przesłuchiwano raz za razem, gdy zastraszano, już nie odczuwałam strachu. Nagle stałam się inną osobą.

Myślę, że to mój syn, jego młode życie obudziło sumienie matki, obudziło sumienie chińskiej intelektualistki. Od momentu, gdy moje dziecko mnie opuściło, połączyłam się z jego duszą i jedynym powodem, dla którego żyję, jest szukanie sprawiedliwości i zadośćuczynienia dla ofiar masakry 4 czerwca 1989 r.”.

Wtedy dziennikarz zapytał ponownie: „A skąd Pani bierze siłę?”. Odpowiedziałam prawie bez wahania: „Z macierzyństwa”.

W 2001 r. w imieniu naszej organizacji napisałam takie oto słowa: „Jestem jednym z członków organizacji Matki Tiananmen. Nasze członkinie mają różny status społeczny, żyją w różnych warunkach, mają także odmienne przekonania polityczne i wyznają różne religie, ale jako matki łączy nas miłość do swoich dzieci i pragnienie, aby żyły w pokoju i poczuciu bezpieczeństwa, bez despotyzmu, przemocy, zabójstw, nienawiści; to wszystko związane jest instynktem matki. Może nie mamy nic, nic nie możemy zrobić, ale mamy matczyną miłość. To siła tej miłości kazała nam się zorganizować razem i szukać sprawiedliwości. To siła tej miłości spowodowała, że jako ludzie, którzy mają poczucie godności i wiary w siebie, przyłączyłyśmy się do walki o wolność, demokrację i prawa człowieka”.

Wydaje się dzisiaj, że ta wypowiedź dokładnie wyrażała moje uczucia. Mimo że straciłam ukochanego syna i pewnie nie uda się usunąć związanego z tą utratą bólu, to ja, jako matka Jiang Jielana, jestem pełna matczynej miłości – i ona nie maleje, lecz rośnie. Matczyna miłość jest najpiękniejszym, najbardziej bezinteresownym, najszlachetniejszym uczuciem na Ziemi. Niezmierzona siła matczynej miłości to moje wsparcie; dzięki niej brnę dalej przez nawet najbardziej złowrogie momenty życia; to ona scaliła na śmierć i życie mnie i pozostałych członków organizacji Matki Tiananmen.

W totalitarnym reżimie, jakim są dzisiaj Chiny, organizacja Matki Tiananmen jest rzadkością. To, że działa, graniczy z cudem, ale tak długo jak istnieje nasza matczyna miłość, tak długo Matki Tiananmen będą istnieć. Siła matczynej miłości powoduje, że nasze dążenie do prawdy, zadośćuczynienia, i odpowiedzialności nie zaniknie.

Zawsze sobie mówię: nic nie dzieje się bez powodu; nie smuć się, nie płacz, okaż wdzięczność. Dziękujmy Bogu za danie nam tej wielkiej miłości, danie nam siły. Musimy wypełnić to ostatnie i niedokończone życzenie naszych synów i córek. A więc nie możemy ustać aż do końca życia.

Szczerze modlę się za pokój i szczęście dla wszystkich matek! Niech świętują Dzień Matki! Oby nie cierpiały jak Matki Tiananmen.

(Za „Nowym Państwem” z 26 maja 2015)

Opublikował/a Michał Bogusz

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.