Dzisiaj około setki osób wyszły na ulicę Hanoi aby upamiętnić czterdziestolecie od krwawej bitwy morskiej między wojskami Południowego Wietnamu a ChRL. Policja szybko przerwała protest, ale nikogo nie zatrzymano.
Protesty są rzadkością w komunistycznym Wietnamie. Co prawda, wietnamscy komuniści naśladują chińską ścieżkę reform, ale utrzymują o wiele większą kontrolę społeczną. Mimo to zauważalne są głosy krytyki władz, które są uznawane za zbyt słabe i ustępliwe w stosunku do sąsiada z północy. Agresywne posunięcia Pekinu w regionie Morza Południowochińskiego tylko podkręcają nastroje w Wietnamie.
W 1974 roku ChRL zaatakowała południowowietnamski garnizon na wyspach Paracelskich zabijając 74 żołnierzy. Był to schyłkowy okres II Wojny Indochińskiej, kiedy Sajgon nie mógł liczyć na pomoc Waszyngtonu, który już myślał o zbliżeniu z Pekinem. W samym Wietnamie wydarzenie jest bardzo kłopotliwe dla władz. Z jednej strony wyspy Paracelskie są uznawane za część Wietnamu pod chińską okupacją. Z drugiej w 1974 roku Północny Wietnam wciąż otrzymujący pewne wsparcie ze strony ChRL (większość jednak była kierowana z ZSRR) nie zareagował w żaden sposób. Nawet nie przyznano, że atak ChRL miał miejsce. Dlatego fakt, że do protestu doszło w Hanoi, a nie na przykład w Sajgonie (pardon, w Hoszimin) jest podwójnie kłopotliwy dla władz.
Zjednoczony Wietnam jest zdominowany przez zwycięską Północ, jednak zmiany ekonomiczne powodują, że Południe staje się zapleczem ekonomicznym kraju. Silne i prawie odwieczne antychińskie sentymenty były przyćmione (przynajmniej na północy Wietnamu) w okresie wojen z Francuzami i Amerykanami, jednak po wojnie chińsko-wietnamskiej w 1979 roku wróciły na dobre.

