Niedawno pisałem o wprowadzeniu certyfikatów autentyczności dla mnichów, a w sobotę nadeszła wiadomość o zamiarach publikacji online listy legalnych miejsc kultu, która równocześnie uczyni wszystkie miejsca nieumieszczone na liście nielegalnymi. Czy jednym ruchem władze zdelegalizują tysiące miejsc kultu, które uznają za niewygodne?
Nazwy i adresy wszystkich „buddyjskich i taoistycznych miejsc” będą upublicznione w ciągu dwóch lat. Komunikat nie wspomniał nic o miejscach kultu innych religii i doktryn.
Według władz jest to jeden z elementów kampanii likwidacji oszustów podszywających się pod instytucje religijne.
Z jednej strony, władzę pragną zapanować nad żywiołowo rozwijającym się życiem religijnym w kraju. Z drugiej strony, instytucje religijne zakorzenione już w systemie też niechętnie patrzą na konkurencję. Do tego dochodzą autentyczne konflikty na tle doktrynalnym. Pojawiają się grupy odłamowe, heretyckie czy mesjanistyczne.
Życie religijne w ChRL buzuje i wymyka się europejskiej perspektywie, gdzie minęło co najmniej dwieście lat, od kiedy religia naprawdę poruszała zbiorową wyobraźnię i wzbudzała emocje w przestrzeni społecznej.
Prawdziwym problemem wciąż pozostają też zwykli oszuści.
Władze, przy wsparciu tradycyjnych instytucji religijnych, aktywnie utrudniają powstawanie nowych grup i denominacji prowadząc kampanię przeciwko „kultom”.
Wrogiem numer jeden pozostaje Falun Gong, który w pewnym momencie miał więcej członków niż KPCh i rzucił wyzwanie władzom pod koniec latach dziewięćdziesiątych.
Jak to w ChRL, nadgorliwość lokalnych działaczy powoduje, że atakowane są też instytucje religijne o ustalonej pozycji i działające za pozwoleniem władz centralnych. Osiedla mieszkalne są pełne plakatów ostrzegających przed „kultami”. W niektórych miejscach są problemy z religijnymi pogrzebami itp. Są to jednak raczej incydenty lokalne mające korzenie w konfliktach wśród miejscowej ludności.
Innym problemem jest trwający od 1949 roku spór z Watykanem o zwierzchność nad lokalnym Kościołem Katolickim. Co owocuje sprzecznymi sygnałami w stosunku do wiernych. Raz ściąga się krzyże, czy nawet burzy nowe kościoły, a potem finansuje renowację innych świątyń.
Większą paranoję władz wywołuje tylko islam, co prowadzi do nieracjonalnych działań tylko zwiększających konflikt. Nie wiele jednak lepiej jest z tybetańskim buddyzmem, który jest uznawany przez Pekin za epicentrum tybetańskiego ruchu niepodległościowego.
Dlaczego nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w dużym stopniu, to KPCh generuje konflikty, które próbuje nieudolnie wygaszać?

