Zbliżenie amerykańsko-kubańskie przyciąga dziennikarzy z całego świata. Mało kto zwraca jednak uwagę, że jednym z czynników, który pchnął Waszyngton do kompromisu z Hawaną jest coraz większa obecność Pekinu na samej wyspie, jak i w całej Ameryce Łacińskiej.
Nie wydaje się, by groziło, iż Kuba stanie się „lotniskowcem ALW” u wybrzeży Stanów Zjednoczonych. Lecz ekspansja ekonomiczna ChRL daje z jednej strony reżimowi braci Castro kroplówkę niezbędną do życia. Z drugiej pozwala ChRL na otwarcie się na południowoamerykańskie rynki bez potrzeby rywalizacji z północnoamerykańskim biznesem.
Nie wiadomo jednak, czy Waszyngton nie zdecydował się zbyt późno na zbyt mało. Tylko w pierwszych trzech kwartałach 2015 roku handel między Kubą a ChRL wzrósł o 57%. A trzeba pamiętać, że dopiero w grudniu zeszłego roku otwarto bezpośrednie połączenie lotnicze między Hawaną a Pekinem. Firmy z ChRL prowadzą na wyspie przede wszystkim telekomunikacyjne projekty infrastrukturalne – Huwei ma zbudować infrastrukturę światłowodową w Starej Hawanie.
Co prawda, administracja Obamy dała upoważnienie amerykańskim firmom telekomunikacyjnym do operowania na Kubie, ale Hawana nie otworzyła dla nich szeroko drzwi. Chińczycy byli już w środku. Poza tym, reżim nie ufa amerykańskim dostawcom technologii. Kubańczycy uważają, że dla nich będzie bezpieczniej, jeżeli to Pekin będzie ich podsłuchiwał nie Waszyngton.
Firmy z ChRL poczyniły także mniejsze inwestycje w przemyśle turystycznym.
Nie wszystko się jednak układa dla ChRL tak dobrze. Było kilka spektakularnych porażek i choć Pekin jest już drugim partnerem gospodarczym Kuby, to dzieli go przepaść od lidera, Wenezueli, która wymienia z Kubą ropę na usługi medyczne i edukacyjne.
Paradoksalnie, ocieplenie stosunków między Waszyngtonem i Hawaną spowodowane ekspansją Pekinu oraz związane z nią najpierw poluzowanie, a w przyszłości zniesienie sankcji tylko może zwiększyć korzyści inwestycyjne dla firm z ChRL.
Wielu w Waszyngtonie jednak uważa, że w momencie zniknięcia embarga wpływ diaspory kubańskiej, jak i bliskość kulturowa oraz geograficzna dadzą ostatecznie przewagę amerykańskiemu biznesowi. Zwłaszcza, że z wizytą Obamy wiąże się także podpisanie przez szereg amerykańskich firm kontraktów dających im przyczółki na wyspie.
Zobaczymy, jak to wszystko będzie działać w praktyce.
Dzisiaj jedno jest pewne. Braciom Castro (może przede wszystkim przez lata niedocenianemu Raulowi) udało się całkiem nieźle rozegrać rywalizację między Pekinem a Waszyngtonem. Nauczeni bolesnym doświadczeniem z przeszłości uzależnienia od jednego „wielkiego brata” i nie mogąc zmienić peryferyjnego charakteru wyspy, zdecydowali się dywersyfikować uzależnienie. Tak by wpływy poszczególnych graczy neutralizowały się nawzajem.
Trzeba też przyznać, że zrobili to w ostatnim momencie, bo spadające ceny ropy podkopały postchavezowski reżim w Wenezueli i nie wiadomo ile jeszcze on pociągnie. Ta „linia życia” może w każdej chwili urwać się gwałtownie, ale wygląda na to, że bracia Castro przygotowali się na taki wypadek i mają już nawet dwie nowe „liny ratunkowe”.

