Pisząc o sporze na Morzu Wschodniochińskim często pomija się trzecią stronę – Tajwan, który także zgłasza roszczenia do wysp zwanych w Japonii Senkaku, na kontynencie Diaoyu, a na Tajwanie Diaoyutai.
Tokio, które formalnie i de facto kontroluje wyspy stara się przeciągnąć na swoją stronę Tajpej.
Dlatego premier Shinzo Abe zmienił dotychczasową politykę i dopuścił rybaków z Tajwanu do łowisk w regionie spornych wysp. W ten sposób Abe nie tylko kupuje przychylność tajwańskich rybaków, którzy tworzą ważną gałąź gospodarki wyspy, ale też stwarza sytuację, w której władze tajwańskie uznają jurysdykcję Tokio nad spornym akwenem. Jeżeli władze nie powstrzymują rybaków od przyjmowania japońskich koncesji połowowych, to de facto uznają prawo Tokio do ich wydawania.
Japonia zamknęła akwen w 1994 roku, kiedy weszła w życie Konwencja Narodów Zjednoczonych o prawie morza (Konwencja jamajska), która przyznała państwom prawo do wyznaczenia ekskluzywnej strefy ekonomicznej. Złapani wewnątrz strefy rybacy tajwańscy byli od tamtej pory karani przez japońską straż przybrzeżną grzywną w wysokości 4 milionów Yen (ok. 40 tysiecy USD).
Abe może pozwolić sobie na taki gest, ponieważ miejscowe łowiska nie są zbyt mocno eksploatowane przez japońskich rybaków. Wynika to z faktu, że akwen wokół Senkaku jest trudno dostępny od strony Wysp Japońskich z powodu podwodnego rowu głębokości trzech tysięcy metrów, który wytwarza trudne do nawigacji dla łodzi rybackich prądy morskie. Japońscy rybacy również mają dostęp do bogatszych łowisk wokół Okinawy, dlatego nie protestują. Co ciekawe, także między kontynentem a Senkaku występują równie trudne warunki, w efekcie tylko rybacy z Tajwanu mają relatywnie łatwy dostęp do tutejszych łowisk.
Tajpej jest w trudnej sytuacji. Z jednej strony nie morze zaszkodzić własnemu przemysłowi rybołówczemu, przez powstrzymywanie własnych rybaków. Z drugiej, fakt, że mogą oni działać za zgodą Tokio, nie jest łatwy do zaakceptowania.

