Nie stanowi żadnej tajemnicy, że w realiach ChRL rozkręca się biznes za zgodą i z pomocą władz, a kiedy straci się „łaskę pańską” wszystko przestaje się kręcić w mgnieniu oka. Dotyczy to wszystkich, nawet największych.
W tym tygodniu przekonał się o tym na własnej skórze Jack Ma (właściwie Ma Yun 马云), założyciel i szef Grupy Alibaba. Alibaba to jeszcze do niedawna wzorcowy model sukcesu z chińską charakterystyką i rekordzista debiutu na nowojorskiej giełdzie.
Jedną z dodatkowych funkcji tzw. Wielkiego Firewallu Chin, czyli systemu cenzury internetowej w ChRL jest – oprócz oczywiście „ochrony” Chińczyków przed swobodną wypowiedzią lub oglądaniem gołych cycków – protekcjonizm w stosunku do rodzimych firm internetowych. W zamian władzę oczekują totalnej lojalności i dyspozycyjności. I zazwyczaj ją dostają.
Także Alibaba i sam Jack Ma zawsze pozostawali wierni KPCh aż do śmieszności. Dlatego tak dziwi nagła utrata przychylności rządzących. Czyżby Ma postawił na złego „konia” w walkach wewnętrznych? Naprawdę jestem ciekawy, co uruchomiło atak. Może to tylko ostrzeżenie i katowski topór nie opadnie?
Państwowa Administracja Przemysłu i Handlu (国家工商行政管理总局) oskarżyła w tym tygodniu firmę o oszustwa i nieuczciwe praktyki na jej internetowej platformie handlowej. Pracownicy firmy mieli przyjmować także łapówki za dopuszczenie do obrotu produktów naruszających prawa autorskie, czyli krótko mówiąc Alibaba miała, według władz, świadomie dopuszczać podróbki. W dzisiejszej ChRL zwłaszcza publiczne oskarżenie o korupcję to sygnał poważnych kłopotów.
Do tego doszły gorsze wyniki finansowe za 2014 rok, niż ktokolwiek się spodziewał. Miało być 27,6 miliarda RMB, a było 5,98. Średni roczny dochód w latach poprzednich wynosił prawie 9 miliardów RMB.*
Firma próbuje się bronić. Złożono odwołanie od decyzji regulatora, a Joe Tsai, wiceprzewodniczący skarżył się na „nieścisłe i niesprawiedliwe ataki na nas.”
Całej sprawie pikanterii dodaje fakt, że Alibaba miał do tej pory kłopoty w Stanach Zjednoczonych, a Pekin stał za firmą murem odrzucając wszelki oskarżenia jako nieuczciwe próby obrony amerykańskiego rynku. Firma Taobao – jeden z członków grupy – długo znajdowała się na „liście wstydu” przedsiębiorstw handlujących podróbkami corocznie publikowanej przez Agencję ds. Handlu Stanów Zjednoczonych (United States Trade Representative – USTR), z której zniknęła w 2012 roku pod wspólnym naciskiem Pekinu i Wall Street. Co było warunkiem wejścia całej grupy na nowojorską giełdę.
Nic dziwnego, że giełda przeżyła szok na wiadomość o kłopotach firmy Jacka Ma. Od poniedziałku wartość Alibaba spadła o 14%. „Rekiny” poczuły krew i wiele firm prawniczych w Stanach Zjednoczonych już zapowiada pozwy przeciwko grupie. Oczywiście firma od razu nie upadnie, ale czeka ją ciężki okres.
Cała sprawa pokazuje, jak niedojrzali i zaślepieni chciwością są ci wszyscy, którzy stawiają na firmy z ChRL na globalnym rynku. W sytuacji, kiedy funkcjonowanie lub w ogóle egzystencja tych przedsiębiorstw zależy od nieprzewidywalnych trybów polityki w KC KPCh. Oczywiście najwięcej zarobiły banki wprowadzające firmę na giełdę, a najwięcej stracą mali inwestorzy, którzy uwierzyli w mit gospodarki ChRL.
To choroba, którą nazywam „chińskim syndromem”, kiedy zdrowy rozsądek zanika, a myślenie życzeniowe bierze górę.
*Jeżeli ktoś jeszcze nie wierzy, że proeksportowy model gospodarczy przyjęty w ChRL przeżywa kryzys, to wyniki Alibaba stanowią tego najlepszy dowód.