Pisałem już, że w Turkiestanie Wschodnim większość rdzennej, muzułmańskiej populacji znalazła się w pułapce między ekstremistami i władzami. Miedzy jednym zestawem nakazów i zakazów, a drugim.
Z jednej strony, wielu sklepikarzy zostało zmuszonych do zaprzestania sprzedaży alkoholu i papierosów przez presję społeczną wywołaną przez radykałów religijnych. Z drugiej, teraz władze w Hotan w Turkiestanie Wschodnim nakazały, żeby wszystkie sklepy i restauracje oferowały alkohol i tytoń oraz eksponowały je jak najbardziej. Jest to kolejny element kampanii władz mających na celu osłabienie wierzeń religijnych w regionie.
Nigdy nie potrafiłem zrozumieć tych, którzy uważają, że wiarę lub niewiarę można zadeklarować. Nie dotyczy to jedynie KPCh lub wojującego ateizmu. Także w Europie co chwila słychać nawoływania do wiary, bo wiara ma dawać moralny kręgosłup itp., itd. Obydwie strony jednak zapominają, że człowiek nie może zacząć lub przestać w coś wierzyć na zawołanie. W rzeczywistości nawołują tylko do społecznej hipokryzji, do udawania wiary lub niewiary, a to nigdy nie jest dobrym spoiwem społecznym.
W Turkiestanie Wschodnim około 2012 roku wielu sklepikarzy, zwłaszcza w małych miejscowościach zaczęło wycofywać ze sprzedaży alkohol i papierosy, mimo że stanowiły one dla nich istotne źródło dochodu. Było to wynikiem presji wywieranej przez radykałów islamskich. Teraz pod rygorem zamknięcia będą musieli sprowadzić alkohol i papierosy z powrotem. Wszystko zgodnie z logiką władz, że kto nie pali i nie pije ten jest terrorystą.
Nawet nie wiem, jak to skomentować. Oczywiście, ludzie mają prawo do zażywania dowolnych używek i handlowcy, tak jak aptekarze, nie mogą sobie wymyślać „klauzuli sumienia”. Rozumiem także, że przyjmując tą logikę można by nakazać sprzedaż tatara w barze wegetariańskim.
Jednak skądinąd trudno mi uwierzyć, że za akcją władz kryje się troska o wolności osobiste kogokolwiek.