Premier ChRL Li Keqiang rozpoczął dzisiaj oficjalną, trzydniową wizytę w Brazylii. Brazylia to pierwszy przystanek w całym turze po Ameryce Łacińskiej, w czasie którego mają być podpisane wielomiliardowe kontrakty. W samej Brazylii zawarte będą kontrakty na rozbudowę lokalnej infrastruktury warte co najmniej 50 miliardów USD.
Dopiero z tej perspektywy widać, jak nieznaczące są zapowiedziane umowy na 22 miliardy USD w czasie wizyty Narendry Modiego w ChRL.
Brazylia desperacko potrzebuje rozbudowy i regeneracji infrastruktury. Z jednej strony zbliżają się Igrzyska Olimpijskie w 2016 roku, z drugiej fatalny stan dróg, transportu publicznego czy budynków użyteczności publicznej stanowi paliwo protestów społecznych. Oczywiście, do tego dochodzi jeszcze korupcja, nepotyzm, alienacja rządzących i wiele innych problemów, ale ci u władzy lubią proste analizy i uważają, że jak się wybuduje kilka dróg lub stadionów, to wszyscy będą zadowoleni.
Inwestycje z ChRL mają w założeniu rządu prezydent Dilmy Rousseff pobudzić gospodarkę, która ostro zahamowała w ostatnich latach. Biorąc pod uwagę doświadczenia innych państw, gdzie przedsiębiorstwa z ChRL sprowadzały nawet kierowców z kraju, są to raczej płonne nadzieje. I to mimo, że wzajemna wymiana handlowa wzrosła w latach 2001-2013 trzynastokrotnie. Jednak w w rezultacie spowolnienia w ChRL w zeszłym roku powiększyła się już tylko o 0.8%.
Oprócz Brazylii Li odwiedzi jeszcze Kolumbię, Peru i Chile. Wybór tych państw nie jest przypadkowy. Cała czwórka odpowiada za 57% obrotów handlowych ChRL z regionem. Najszybciej jednak rosną inwestycje bezpośrednie Pekinu w projekty infrastrukturalne.
ChRL buduje nie tylko drogi, mosty czy linie kolejowe, ale też realizuje duże, deficytowe, ale symboliczne i bardziej ambitne plany, jak transandyjska linia kolejowa, która ma połączyć Brazylię z wybrzeżem Pacyfiku. Podpisanie tego kontraktu ma być zresztą kulminacyjnym momentem podróży Li. Dla ChRL linia ma kluczowe znaczenie, ponieważ pozwoli na import surowców strategicznych z Brazylii z pominięciem kontrolowanego (nie formalnie już) przez Stany Zjednoczone Kanału Panamskiego i ma być „planem B” dla Kanału Nikaraguańskiego.
Nie należy też zapominać o wymiarze geostrategicznym wizyty. To wyzwanie rzucone prawie dwustuletniej doktrynie Monroe’a. Ponoć Pekin traktuje aktywność w Ameryce Łacińskiej jako odpowiedź na „zwrot ku Azji” Obamy. Już w styczniu br. Xi Jinping obiecał regionowi inwestycje w wysokości 250 miliardów USD w ciągu następnego dziesięciolecia, a jeszcze w zeszłym roku inwestycje ChRL urosły w Ameryce Łacińskiej do 99 miliardów USD.
Jest jednak jeden problem. Większość inwestycji jest realizowana za kredyty udzielane przez ChRL. W ten sposób Pekin de facto kredytuje dalsze funkcjonowanie własnych przedsiębiorstw. Co się stanie, kiedy państwa regionu nie będą mogły spłacić długów? Biorąc pod uwagę historię Ameryki Łacińskiej bankructwo jest tutaj bardziej prawdopodobne niż cokolwiek innego.