W New York Times opublikowano ciekawą analizę, autorstwa Clifforda Kraussa i Keithy Bradsher, pokazującą na przykładzie Ekwadoru, jak ChRL wykorzystuje bezpośrednie inwestycje zagraniczne do zdobywania wpływów.
To ciekawa analiza, o czym poniżej, ale brakuje mi w niej porównania z innymi globalnymi graczami. Pokazanie raczej niskich praktyk Pekinu i nie tak różowej rzeczywistości to jedno, ale trzeba pamiętać, że inni wcale nie są lepsi. Zwłaszcza ci najwięksi. Co samo w sobie nie może być jednak dla nikogo alibi.
W swoich działaniach ChRL realizuje dwa cele. Pierwszy, zdobycie dostępu do surowców naturalnych i wpływów politycznych. Drugi, to rzucenie wyzwania Zachodowi i stworzonemu przez niego modelowi finansowemu. I nie ukrywajmy prawdy, to system zbudowany aby zapewnić Zachodowi wpływy i uprzywilejowaną pozycję polityczno-gospodarczą w świecie. W walce o swoje Pekin gra jednak równie brzydko, jak Zachód kiedyś, co świetnie widać na przykładzie Ekwadoru.
Ekwador to mały- 16 milionów – rozwijający się kraj i inwestycje z ChRL są widziane tutaj jako szansa na wyrwanie się z pułapki postkolonialnej. Problem w tym, że „nie ma darmowych obiadów”. Inwestycje zza Wielkiego Muru nie przychodzą ani bezinteresownie, ani nie są nastawione wyłącznie na zyski finansowe. Pekin zmusza do przyjęcia wyśrubowanych warunków.
Inwestycje są realizowane z wysoko oprocentowanych pożyczek, które są spłacane z eksploatacji zasobów naturalnych. Lecz prawa do ich wydobycia muszą być przyznawane firmom z ChRL. W ten sposób w Ekwadorze Pekin kontroluje prawie 90% eksportu ropy naftowej, z której większość dochodów idzie na spłatę długów zaciągniętych w ChRL. Samo to w sobie nie jest najgorsze, problem w tym, że Ekwador traci na tym podwójnie. Po pierwsze, pożyczki z Pekinu są wyjątkowo wysoko oprocentowane, a po drugie ceny, po jakich ropa jest sprzedawana do ChRL, są o wiele niższe niż te na wolnym rynku. Inne rzeczy, jak niszczenie środowiska naturalnego, eksploatacja miejscowych robotników, zaniżone standardy bezpieczeństwa pracy itd., to tylko „bonus”.
Najgorsze jest jednak – moim zdaniem – uzależnienie rządzących od „łatwych” pieniędzy. Pekin, w przeciwieństwie do Zachodu, nie wymaga zachowania żadnych standardów. Nie pilnuje, jak pieniądze są wydawane. Nie martwi się nawet o prawidłową księgowość. Łatwe pieniądze pozwalają, często niedemokratycznym rządom, zaspokajać bieżące potrzeby konsumpcyjne i pacyfikować tymczasowo niezadowolenie społeczne. Nie ma mowy jednak o długoterminowych planach modernizacji kraju lub społeczeństwa. Oczywiście, wszyscy mówią o rozwoju, podnoszeniu mas z ubóstwa i budowie alternatywy dla systemu postkolonialnego. W rzeczywistości Pekin prowadzi swoją geopolityczną grę z Zachodem, a lokalni politycy kupują sobie czas.
Przypomina to wszystko w Ekwadorze bardzo epokę Gierka w Polsce. Pytanie, czy skończy się podobnie?