Dyplomaci z ChRL ścigają na wskroś Europy balon z tybetańską flagą. Wszędzie tam, gdzie ma się on pojawić zaraz rozdzwaniają się telefony z lokalnych konsulatów ChRL, a potem odbywają się „pielgrzymki” facetów w czarnych garniturach. Zaczyna się straszenie „pogorszeniem wzajemnych relacji z ChRL”. Całą sprawę wyświetlił The Guardian.
W czasie Bristol International Balloon Fiesta organizatorzy byli bombardowani e-mailami, telefonami i wizytami z ambasady ChRL w Londynie. Biorąc pod uwagę żenującą historię z brytyjską wizą dla Ai Weiwei, to należą się im brawa, że się nie ugięli. Zresztą sprawa wakacji króla Arabii Saudyjskiej na Lazurowym Wybrzeżu pokazuje, jak łatwo europejskie rządy dają… ciała w relacjach z różnego rodzaju satrapiami.
Balon został ufundowany przez prywatnych sponsorów, nosi imię Tashi, czyli „dobry los” po tybetańsku i został zaprojektowany we współpracy ze wspólnotą tybetańską w Wielkiej Brytanii. Zadebiutował w Katalonii po otrzymaniu błogosławieństwa w tybetańskim klasztorze Garraf niedaleko Barcelony. Według załogantów balon ma na celu wsparcie zbiórek na cele organizacji charytatywnych działających w Tybecie i wśród uchodźców tybetańskich.
Dyplomaci z ChRL próbowali interweniować zarówno w Katalonii, gdzie spodziewali się startu balonu w czasie Europejskiego Festiwalu Balonów w Igualda, jak i we Francji na festiwalu baloniarskim Lorraine Mondial w Chambley-Bussières. Tutaj też straszyli pogorszeniem stosunków dyplomatycznych i gospodarczych.
Czy muszę pisać, że takie działania Pekinu są nieproduktywne i tylko „rozdmuchują” sprawę nadając jej więcej rozgłosu?