Na Revolution News pojawiły się zdjęcia z protestu w miejscowości Yangchun w prowincji Guangdong przeciwko spalarni odpadów. O zamieszkach doniosły nawet rządowe media, choć wbrew oczywistym faktom podano, że nikt nie został ranny i protest miał pokojowy przebieg. Artykuł na Revolution News wyjaśnia sprawę protestu i nie będę tego tutaj powtarzał, ale informacja przypomniała mi coś, co nie dawno czytałem.
Lord Macartney napisał 1794 roku po powrocie z misji w Chinach:
„Nie ma bodaj roku, by w którejś z ich prowincji nie wybuchło powstanie. To prawda, władza szybko je tłumi, lecz ich częstotliwość to wyraźny objaw trawiącej ten kraj gorączki. Atak choroby zostaje odparty, lecz ona sama wciąż trwa.”*
Dynastia Mandżurska upadła w 1911 roku. To pokazuje perspektywę czasową, którą powinniśmy brać pod uwagę mówiąc o Chinach kiedyś, ale też i dzisiaj. Oczywiście we współczesnym świecie horyzont czasowy uległ skróceniu nawet za Wielkim Murem.
Liczba protestów w dzisiejszej ChRL rośnie od lat dziewięćdziesiątych. Od około 8 700 „incydentów grup masowych” w 1993 roku do ponad 87 000 w 2005 roku i ponad 90 000 w następnym roku. Ostatnie poważne badanie profesora Sun Liping szacuje liczbę „incydentów” w 2010 roku już na 180 000, tj. 500 dziennie.
Oficjalne media oczywiście donoszą tylko o niewielkiej liczbie z nich. Od czasów dojścia do władzy obecnej ekipy Xi Jinping wszelkie – te publikowane przynajmniej – rządowe raporty poświęcone protestom (np.: Coroczny raport o chińskich rządach prawa nr. 12) stosują ciekawą formułkę: „oparte na badaniu x liczby incydentów”. Gdzie „x” nie jest oczywiście rzeczywistą liczbą protestów, ale liczbą tych wybranych do zbadania.
I kto może powiedzieć, że chińskiej biurokracji brakuje kreatywności? Czy jednak stalinowska strategia – jest gorączka, zbij termometr, to gorączka zniknie – wyleczy chorobę?
* Jung Chang, Cesarzowa wdowa Cixi, Kraków 2015, s. 43. Zobacz też: An Accurate Account of Lord Macartney’s Embassy to China.