Kolejne zakazane wyrażenie w chińskim Internecie: Gòngcāndǎng (共餐党) czyli „partia wspólnych obiadów”.
To gra słów z Gòngchǎndǎng (共产党) – Komunistyczna Partia (Chin). Użycie tego wyrażenia z jednej strony pozwalało uniknąć cenzury w sieci, a z drugiej było uszczypliwą uwagą w kierunku rządzących.
Działacze partyjni są znani z urządzania sowitych obiadów, a właściwie biesiad w czasie pracy i oczywiście na „koszt ludu”.
Rekordzista, niezidentyfikowany z imienia i nazwiska burmistrz miasta w środkowych Chinach, w 2013 roku zjadł 1500 oficjalnych obiadów, czyli cztery-pięć razy dziennie żywił siebie i całą świtę za publiczne pieniądze.
Nic dziwnego, że już w 2012 roku Departament Propagandy i Informacji (SIC!) KC KPCh zakazał mediom pisania o wystawnych obiadach. Także departament dyscypliny partyjnej stara się ukrócić proceder, ale bardziej się koncentruje na wymuszeniu dyskrecji od partyjnych działaczy, niż rezygnacji ze wspólnego biesiadowania.
W sumie, w chińskiej kulturze wspólne posiłki są niebywale ważne w budowaniu wzajemnych relacji. Problem polega jednak na tym, że aktyw partyjny bawi się na „konto ludu” i nie mówimy tutaj o „ośmiorniczkach” za „nędzne paręset złotych” ale o ucztach, których koszty idą w grube tysiące. I to dzień w dzień.
Inna kwestia to fakt, że tego typu spotkania często stanowią okazję do ubijania mniej lub bardziej szemranych interesów.
Lud patrzy, milczy i zalew go żółć. Do czasu.