Przecieki z Waszyngtonu donoszą, że administracja Trumpa rozważa sprzedaż Tajwanowi samolotów F-35 oraz innych nowoczesnych systemów uzbrojenia, w tym „najnowszych systemów antyrakietowy” (Aegis?).
Zbieżność tych „przecieków” z terminem czwartkowego spotkania Trumpa z Xi Jinping każe jednak powątpiewać, czy Amerykanie faktycznie myślą o aż tak poważnym dozbrojeniu Tajwanu. To raczej próba wymuszenia na gościu bardziej ugodowej postawy – Trump w ten sposób tworzy sobie dodatkową kartę przetargową.
Na razie według doniesień agencyjnych, pakiet uzbrojenia, jaki ma Pentagon zaproponować Tajwanowi, miałby być największy w historii.
Gdybyśmy mieli do czynienia z wytrawnym politykiem, to powiedziałbym, że Trump z jednej strony próbuje wykazać się elastycznością w stosunku do Pekinu i dlatego rozwodnił swoją retorykę w sprawie zasady „jednych Chin”, a równocześnie dąży do realnego wzmocnienia Tajwanu przez dozbrojenie wyspy. W ten sposób może pójść na ustępstwa w kwestii „jednych Chin”, ale równocześnie gwarantując bezpieczeństwo Tajwanowi, czyni te ustępstwa tylko formalnymi i łatwymi do wycofania się.
W tej chwili „niezidentyfikowane” źródła w Białym Domu mówią, że poważne rozmowy o sprzedaży maja się rozpocząć po spotkaniu na Florydzie między Xi i Trumpem. Już ten fakt wskazuje, że może to być tylko forma nacisku na ChRL.
Z drugiej strony, to jeszcze administracja Obamy zaczęła dozbrajanie Tajwanu. Między 2010 a 2014 rokiem w trzech pakietach wysłano na wyspę broń wartą w sumie 14 miliardów USD. Jednak unikano sprzedaży najnowocześniejszego sprzętu, co spowodowało, że równowaga sił w Cieśninie Tajwańskiej zaczęła się poważnie przechylać na niekorzyść Tajwanu. Bez dostaw nowoczesnego sprzętu, a zwłaszcza samolotów bojowych oraz systemów antyrakietowych i przeciwlotniczych Tajwan przegra wyścig zbrojeń z kontynentem.
Upadek demokratycznego Tajwanu byłby katastrofą geopolityczną dla każdej administracji amerykańskiej. Dlatego możliwe, że bez względu na to, czy w czwartek dojdzie do „dealu stulecia”, to i tak nowoczesna broń popłynie na Tajwan.
Te rozważania miałby jednak większy sens, gdyby w Białym Domu zasiadał bardziej… „ogarnięty” człowiek. A tak wszystko jest możliwe.