Autor: Barack Obama
Tytuł: A Promised Land (Ziemia obiecana)
Wydawnictwo: Crown 2020
Dzisiaj trochę inna recenzja, ponieważ w wybranej książce interesuje mnie nie sam temat lub autor, a jedynie wybrany wątek. Sięgnąłem po książkę Baracka Obamy ponieważ chciałem zobaczyć, co pisze o swoich kontaktach z Chińczykami. Niemniej jednak trudno nie zauważyć, że są to bardzo dobrze napisane wspomnienia. Zwłaszcza, że Obama jest jednym z nielicznych polityków, który potrafi pisać i pisze sam swoje książki bez ghostwritera.
Chiny (China)1 pojawiają się po raz pierwszy na 96 stronie (mam wersję elektroniczną) i potem przewijają się już przez całość tekstu ponad sto razy,2 aż do samego końca. Obraz ChRL i jej przywódców jest jednoznacznie negatywny. Hu Jintao okazuje się równie nudny na spotkaniach za zamkniętymi drzwiami jak w czasie publicznych wystąpień. W prywatnej rozmowie wciąż czyta z kartki. Wen Jiabao okazuje się lepszym dyplomatą – bardzo symptomatyczne, że kiedy Obama naciska na kwestie strukturalne w handlu między obydwoma stronami, to Wen najpierw używa zgranej karty, że ChRL to wciąż państwo rozwijające się, a kiedy to nie działa to proponuje, że Pekin po prostu kupi więcej produktów ze Stanów Zjednoczonych (ss. 484-485). Widać, że już wtedy ChRL była gotowa na pseudo porozumienie w stylu Phase One Deal, na które dał się nabrać Donald Trump.
Obama jednak przyznaje się, że nie docenił szybkości z jaką Pekin będzie nadrabiał dystans dzielący Chiny od Stanów Zjednoczonych. Żałuje też, że nie podjął bardziej asertywnych działań wobec nierówności handlowych z ChRL. Na usprawiedliwienie pisze o trudnej sytuacji gospodarczej po kryzysie 2007/2008. Więcej nie będę zdradzał, ale nie zabraknie tutaj smaczków z kuchni wielkiej polityki.
Jest to pierwsza książka z dwóch planowanych, które mają obejmować lata Obamy w Białym Domu. Ponieważ ta część kończy się na zabiciu Osamy bin Ladena w maju 2011 roku, więc nie ma w niej tego, co najciekawsze z mojego punktu widzenia. Nie znajdziemy tutaj ani uwag o Xi Jinping (jego nazwisko w ogóle nie pada), który objął władzę na XVIII Zjeździe KPCh w 2012 roku, ani o Zwrocie ku Azji, który został zapoczątkowany przez administrację Obamy w tym samym roku. Z mojego punktu widzenia druga część będzie o wiele ciekawsza, ale ton i sposób narracji już wskazuje, że Demokraci mogą być o wiele bardziej trudniejszym przeciwnikiem dla KPCh niż był Trump.
—
1 Tylko raz pada słowo „china”, czyli zastawa stołowa. 😉
2 Nie licząc przypisów.
Nie byli dotąd trudniejszym przeciwnikiem dla Chin, niż Republikanie. Ale kto wie, Biden z pewnością jest lepiej przygotowanym politykiem od Trumpa w kwestii polityki międzynarodowej.
PolubieniePolubienie
To Obama zainicjował „Pivot to Asia”. Ogólnie długo panował w Waszyngtonie konsensus co do polityki engagmentu i Republikanie nie wykazywali się jakoś specjalnie. Zmiana w Waszyngtonie dotyczy obydwu obozów, a Trump w tym wszystkim odegrał najwyżej rolę akceleratora, ale też wiele działań blokował w nadziei na „huge deal”.
PolubieniePolubienie