Według chińskiego think-tanku South China Sea Strategic Situation Probing Initiative z Pekinu w zeszły weekend misję na Morzu Południowochińskim wykonał Boeing WC-135 Constant Phoenix należący do USAF. Głównym zadaniem jednostki jest zbieranie próbek atmosfery w celu wykrycia i zidentyfikowania odpadów radioaktywnych pochodzących z eksplozji jądrowej. Według doniesień mediów międzynarodowych samolot, któremu m.in. towarzyszyły maszyny zwiadu elektronicznego odbył misję w regionie, gdzie doszło 2 październik br. do kolizji amerykańskiego okrętu podwodnego o napędzie atomowym USS Connecticut z „nieznanym obiektem podwodnym”.
Think-tank z Pekinu sugeruje, że doszło w czasie wypadku do wycieku radioaktywnego z amerykańskiej jednostki. Problem w tym, że reaktor i cała instalacja mająca kontakt z substancjami radioaktywnymi na okrętach podwodnych znajduje się w samym środku tzw. sztywnego kadłuba. W efekcie naruszenie przedziału reaktora wymaga tak dużych zniszczeń zarówno kadłuba lekkiego jak i sztywnego, że taki okręt nie miałby szansy wrócić samodzielnie do bazy.
Sami Amerykanie przyznali dopiero wczoraj, że doszło do zderzenia z „nieoznakowaną na mapach górą podwodną” i w incydencie miało odnieść lekkie obrażenia 11 marynarzy. Jednak, po co w takim razie szukają skażenia? Gdyby doszło do niego na pokładzie USS Connecticut, to by chyba już o tym wiedzieli?
Bardzo tajemnicza sprawa, która może mieć całkiem banalne wyjaśnienie, jak na przykład, że faktycznie była to kolizja z podwodną górą, a misja WC-135 nie ma z nią nic wspólnego. Niemniej, podejrzenia budzi: (1) zwlekanie prawie miesiąc z komunikatem prasowym przez Amerykanów; (2) cisza ze strony oficjalnych czynników chińskich, które normalnie powinny przecież od razu wykorzystać sytuację do potępienia amerykańskich działań w regionie; (3) w całej sprawie z drugiej strony wypowiada się tylko jakiś mało znany think-tank.
A co jeżeli Amerykanie niekoniecznie zderzyli się z nieoznakowaną górą, a może z jednym z chińskich okrętów podwodnych o napędzie jądrowym? W wyniku czego doszło do skażenia radiologicznego środowiska, ale z chińskiej jednostki? Czy dlatego WC-135 towarzyszyły jednostki zwiadu elektronicznego, aby zbadać co robią Chińczycy w okolicy? W takim wypadku obydwie strony unikałyby nagłaśniania sprawy. Chińczycy chcą uniknąć utraty twarzy, a Amerykanie nie chcą, żeby Pekin czuł presję polityczną, aby w jakiś sposób odpowiedzieć na cały incydent.
To oczywiście tylko dywagacje i wyjaśnienie może być naprawdę proste. Niemniej, pokazuje, że osiągnęliśmy już poziom podejrzliwości i paranoi, jak za czasów zimnej wojny.