Przyglądając się debacie w okół stanu Rosji w świetle inwazji na Ukrainę i jej dotychczasowych rezultatów dochodzę do wniosku, że istnieje coś takiego jak syndrom moskiewski. Zdefiniowałbym to pół żartem, pól serio tak:
Syndrom moskiewski1 – stan psychiczny, który pojawia się u osób zajmujących się zbyt długo Rosją, wyrażający się przekonaniem o omnipotencji Kremla. Może osiągnąć taki stopień, że osoby nim dotknięte widzą nawet w niepowodzeniach rosyjskich element przebiegłej strategii, maskowania rzeczywistej siły Rosji i wciągania przeciwnika w pułapkę. W efekcie każdy sukces rosyjski pogłębia stan, a każda porażka jest wypierana.
Osoby wyleczone z syndromu moskiewskiego maja skłonność do bagatelizowania Rosji i jej możliwości.
Moim zdaniem analityk ma zawsze prawo się pomylić. Przecież rzadko kiedy mamy dostęp do wszystkich danych – nawet gdybyśmy mieli, to bez wsparcia nieistniejącej jeszcze dzisiaj sztucznej inteligencji, nie bylibyśmy wstanie ich i tak przetworzyć. Niemniej, istnieją dwa grzechy śmiertelne analityki: przecenienie i niedocenienie obiektu badań. Każde z nich niesie ze sobą niebezpieczeństwa. Kiedy jednak niedocenienie jest dobrze opisane, to przecenianie jest równie niebezpieczne, a często ignorowane. Kiedy przeceniamy obiekt to pozwalamy mu „wejść nam do głowy” i się rozgościć. Nie potrafiąc dostrzeć jego słabości nie możemy ich wykorzystać lub zaadresować – w zależności czy analizujemy adwersarza czy własny system. W wypadku adwersarza powoduje to defetyzm, a w analizie własnego systemu strukturalny pesymizm. W obydwu wypadkach prowadzi do bierności i paraliżu decyzyjnego.
Wyjście z syndromu powoduje jednak odreagowanie i przejście z przeceniania do niedoceniania. Dlatego życzę sobie i wam większej odporności na jedno i drugie oraz zdolności do umiejętnego balansowania, które jest nigdy nie osiągalnym stanem doskonałym.
—
1 Oczywiście można też mówić o syndromie pekińskim.