Autor: Kevin Rudd
Tytuł: The Avoidable War: The Dangers of a Catastrophic Conflict between the US and Xi Jinping’s China (Wojna, której można uniknąć: Niebezpieczeństwa katastrofalnego konfliktu między USA a Chinami Xi Jinpinga)
Wydawnictwo: PublicAffairs (2022)
Na początku muszę napisać uczciwie, że jestem bardzo krytyczny wobec Kevina Rudda jako polityka. Mimo to i mimo wszystko, co napiszę dobrego lub złego poniżej o jego książce, jest to świetnie napisana praca kogoś, kto dobrze zna Chiny, Stany Zjednoczone i jest czynnym politykiem. Rudda warto czytać, choćby po to, aby skonfrontować się z myśleniem wciąż obecnym w dyskursie publicznym. Rudd potrafi w jednym akapicie napisać coś błyskotliwego, potem walnąć jakąś bzdurę, a na końcu postawić ciekawą tezę.
Jak sam tytuł wskazuje autor koncentruje się na źródłach narastającego konfliktu chińsko-amerykańskiego i próbuje znaleźć sposób uniknięcia przez strony gorącej wojny. Pierwsze dwa rozdziały opisujące percepcje obydwu stron i rozwój relacji są po prostu świetne. Dobrze zorganizowane, pokazujące duży obraz, ale tam gdzie trzeba schodzące do koniecznego szczegółu, ale bez przeładowania informacjami.
Niestety, potem już nie jest tak dobrze. W kolejnych rozdziałach Rudd pokazuje chińską perspektywę pod rządami Xi Jinping. Kiedy jest to dobra analiza, to jednak widzę w niej dwa problemy. Pierwszy to skupienie się na Xi Jinping. Tworzy to wrażenie, że gdyby nie obecny gensek to relacje chińsko-amerykańskie potoczyłyby się inaczej, ale w takim sensie, że Chiny odniosłyby większy sukces, bo dłużej udałoby się im utrzymać Zachód w stanie uśpienia. Moim zdaniem ten proces zaczął się już za późnego Hu Jintao i wiąże się ze zmianą w myśleniu elit partyjnych en mass. To wiąże się z drugą kwestią, Rudd zdaje się przekonany o tym, że zwycięstwo Chin jest zdeterminowane. Oczywiście nie mówi o tym dosłownie, ale można odnieść takie wrażenie ze sposobu, w jaki pisze. „Chiny będą największą gospodarką…” „Chiny zdominują…” „Siła grawitacyjna chińskiej gospodarki będzie niemożliwa do uniknięcia…” Wszędzie, gdy Rudd pisze o Chinach jest to w trybie przyszłym dokonanym, prawie nigdy w formie warunkowej, ale gdy opisuje USA lub szerzej Zachód, jest to zawsze warunkowane. „Jeżeli Stany Zjednoczone wypracują…” „Jeżeli Waszyngton zdoła…” Nie wiem, na ile to jest świadomy zabieg i Rudd chce coś nam sprzedać, a na ile jest to podświadome.
Książką Rudda jest też niezłą nauczką, że nie należy pisać o jakiś procesach przed ich ostatecznym zakończeniem. Dziwnie się czyta, kiedy autor udowadnia, że Pekin odniósł sukces w walce z pandemią, mimo początkowych błędów. Problemy gospodarcze ChRL, o których Rudd wspomina mimochodem, już odwlekają na nieokreśloną przyszłość gospodarczą dominację Pekinu, która dla Rudda jest tuż za rogiem. Podobnie relacje UE z ChRL są pokazane przez tanie klisze z amerykańskiej prasy. Wytrawny polityk-analityk, jak Rudd powinien wiedzieć, kiedy czegoś nieogrania i lepiej byłoby, gdyby przemilczał wątki chińsko-europejskie.
Nie brakuje też wewnętrznych sprzeczności w tekście. W jednej części Rudd pisze, że Xi Jinping nie będzie się przejmował programem nuklearnym KRLD, ponieważ rakiety Kima nie będą wycelowane w Pekin i stanowią problem dla Waszyngtonu. Jednak w ostatnim rozdziale pisze, że kwestia denuklearyzacji półwyspu Koreańskiego może być jedną z płaszczyzn strategicznej współpracy Pekinu i Waszyngtonu.
Wreszcie, pomysłem Rudda na uniknięcie konfliktu globalnego jest zastosowanie ram rywalizacji chińsko-amerykańskiej podobnych do tych z czasów zimnej wojny. Sam przyznaje że to naiwne i w rozwinięciu w dużym stopniu de-konstruuje swój pomysł, ale jego ostatecznym argument brzmi, że nie ma lepszego pomysłu. Trochę to przypomina hipisowską logikę, może to naiwne myśleć, że wszyscy ludzie mogą być braćmi z na dzień, ale jak nie ma alternatywy, to powinniśmy tego spróbować. Co ciekawe, większą rolę w tworzeniu tych ram Rudd przypisuje Waszyngtonowi. To on ma być dorosłym w tej relacji, mimo że sam Rudd niejednokrotnie pisze, że Pekin będzie zmotywowany, aby brać, ale nie kwitować. We wszystkim jest mocno zaszyte przekonanie, że problemem jest Xi, a kiedy ten zniknie w ten czy inny sposób do końca lat 30., to relacje będą mogły wejść na bardziej stabilne tory na wzór zimnej wojny po kryzysie kubańskim.
Moim zdaniem jednak framework zimnej wojny się nie sprawdzi w rywalizacji chińsko-amerykańskiej z dwóch podstawowych powodów. Pierwszym jest odmienna percepcja stron. W okresie zimnej wojny obydwie strony były przekonane, że są słabsze od przeciwnika i były w defensywie. To powodowało, że podejmowały akcje, aby odstraszyć przeciwnika, ale były w tym ostrożne, ponieważ chciały uniknąć ostatecznego starcia, ponieważ bały się, że je przegrają. Teraz mamy do czynienia z sytuacją, w której Pekin jest przekonany, że zyskuje przewagę i jest kwestią czasu, kiedy będzie miał pewność, że ze starcia wyjdzie zwycięsko. Drugi element, to faktor czasu, który był nieobecny w czasie zimnej wojny. Obecnie, kiedy przywódcy ChRL zakładają, że po 2027 roku uzyskają relatywną przewagę, to jednak programy zbrojeniowe USA i ich sojuszników w regionie około 2035 roku zamkną im okno możliwości. Równocześnie w połowie wieku zaczną doganiać ChRL problemy demograficzne. Pekin wie, że szansę, jaka się przed nim otworzy w ciągu kilka lat zamknie się w ciągu dekady na dobre. Sowieci czy Amerykanie w czasie zimnej wojny nie mieli takiej presji czasu.
