Autor: Michael Oren
Tytuł: Six Days of War. June 1967 and the Making of the Modern Middle East (Wojna sześciodniowa. Czerwiec 1967 i stworzenie współczesnego Bliskiego Wschodu)
Wydawnictwo: RosettaBooks (2004)
Tym razem w ramach płodozmianu proponuję książkę Michaela Orena o wojnie sześciodniowej. Jak pisze sam autor, planował napisać analizę konfliktu z perspektywy wszystkich stron i starając się przedstawić jak najbardziej obiektywnie logikę stojącą za ich działaniami. Co więcej, sięgnął po archiwa niedostępne wcześniej innym, w tym w Moskwie, co rzuca nowe światło na intencje i zamiary Sowietów – pierwsza rzecz, która rzuca się w oczy to kompletna sprzeczność miedzy tym, co mówili Syryjczykom wojskowi doradcy a dyplomaci i było to efektem napięć na Kremlu.
Oren stara się również pokazać kontekst polityczny, a nie tylko operacje militarne. To w ogóle jego cel, naświetlić wszystkie wymiary konfliktu, kiedy działania wojskowe, choć tak istotne, są często wtórne wobec polityki. Lecz równocześnie kalendarz wojskowy narzuca tempo działań politycznych.
To też kolejna pozycja, która potwierdza banalne, ale chyba niedostatecznie uświadomione stwierdzenie, że cechą charakterystyczną polityki międzynarodowej jest totalny chaos i częściej dochodzi do niezrozumienia intencji i celów adwersarzy, niż odwrotnie. I w tym wypadku wszyscy coś sygnalizowali, ale żadna ze stron nie potrafiła odczytać pozostałych prawidłowo, ani nie była dobrze rozumiana przez inne. Wręcz często odbierano posunięcia kompletnie odwrotnie niż były zamierzone. Podwładni nie rozumieli intencji przełożonych i interpretowali je zgodnie z linią propagandową. Sowieci chyba byli najbardziej dotknięci „ideologiczną krótkowzrocznością,” ale ograniczała ona wszystkich.
Polityka jest równie pogmatwana i nieprzewidywalna jak wojna. No cóż, skoro u Clausewitza „wojna jest kontynuacją polityki innymi metodami,” to jego „mgły wojny” muszą być też immanentną częścią procesu prowadzącego do konfliktu. Moim zdaniem, często przeceniamy element racjonalny, a nawet go na siłę próbuje znaleźć, redukując sobie dysonans poznawczy. Jesteśmy po prostu niezdolni do zaakceptowania przypadkowości i żywiołowości życia. Równocześnie przeceniamy zdolność drugiej strony do zimnej kalkulacji. Ile razy słyszałem, że „Trumpa to przygłup”, albo „nami rządzą w większości durnie”, ale ci sami ludzie zdają się uważać, że w dalekich Chinach rządzą mądrzejsi ludzie. Nie, nie rządzą ani mądrzejsi ani głupsi. Wszędzie politycy są zakładnikami procesów, których nie tylko niewielu z nich rozumie, ale jest w ogóle świadoma.
Najgorzej mają historycy, którzy próbują po wszystkim opowiedzieć historię jako serię logicznych i racjonalnych decyzji.
