Departament Stanu oświadczył wczoraj, iż prezydent Tajwanu Ma Ying-jeou utracił swoje prawo stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych (tzw. zielona karta).
Administracja w Waszyngtonie została zmuszona do takiego roku po kolejnym wybuchu oskarżeń pod adresem prezydenta Ma, że nie tylko nadal posiada prawo stałego pobytu w Stanach Zjednoczonych, ale jest też właścicielem nieruchomości i zalega tam z podatkami.
W czym jest problem?
Ma był już oskarżany o posiadanie zielonej karty w Stanach Zjednoczonych w czasie kampanii wyborczej 2008 roku. Wielu Tajwańczyków – zwłaszcza tych nastawionych niepodległościowo – uważa, że Ma i inni politycy Guomindangu posiadający prawo pobytu zagranicą lub podwójne obywatelstwo nie będą dostatecznie walczyć o niezależność wyspy, w sytuacji, kiedy mają zawsze możliwość wyjazdu. To w sumie normalne, że obywatele chcą, aby rządzący dzielili ich los, choć rzadko się to zdarza.
Sprawa zielonej karty Ma wypłynęła ponownie w zeszłym tygodniu, kiedy tajpejski magazyn Next napisał, że Ma będzie musiał płacić podatki w Stanach Zjednoczonych, kiedy w lipcu wejdzie w życie Foreign Account Tax Compliance Act. Ma uzyskał zieloną kartę kiedy studiował i pracował w Stanach Zjednoczonych na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku.
Mimo, że administracja Ma uważa, iż oświadczenie Departamentu Stanu zamyka sprawę, osobiście uważam, że historia jeszcze wróci. Po pierwsze, „porzucenie” zielonej karty przez Ma nie wyjaśnia sprawy posiadania nieruchomości i inwestycji w Stanach Zjednoczonych. Po drugie, jest to zbyt dobry punkt ataku na osłabionego już protestami przeciwko paktowi gospodarczemu z ChRL prezydenta. Żadna opozycja nie odpuści takiej okazji.

