Według mnie nic bardziej nie ilustruje różnic kulturowych między Zachodem a Chinami (czy szerzej: konfucjańskim Wschodem), niż odpowiedź na pytanie: „Kogo należy w pierwszej kolejności ratować z tonącego statku?”.
Człowiek Zachodu powie: „kobiety i dzieci”, a człowiek Wschodu: „starców i szefów”. Trzeba przyznać, że obydwie odpowiedzi mają swoją logikę. Co ważne, obydwie zostały stworzone przez elity społeczne.
Postawa człowieka Zachodu wywodzi się pozornie z tradycji rycerskich powinności, którą wraz z romantyczną miłością stworzyli w XI wieku trubadurzy i która rozlała się z Akwitanii na całą łacińską Europę. Piękne. Jest to jednak tylko pozór, ponieważ za takim podejściem stoją też sensowne racje natury społecznej, czy wręcz biologicznej, starsze nie język oksytański.
Z biologicznego punktu widzenia kobiety (zwłaszcza młode) i dzieci stanowią przyszłość społeczności. Ich ratowanie oznacza inwestycję w społeczność. Co jest tylko wzmocnione przez realia społeczne. Na Zachodzie, gdzie od zarania obowiązywała monogamia, małżeństwo było zawsze dla elit społecznych formą potwierdzenia relacji społecznych. Czy mówimy o rzymskich senatorach, średniowiecznych rycerzach, czy dziewiętnastowiecznej arystokracji małżeństwo i pokrewieństwo gwarantowały ważność sojuszy, pokoi czy układów. Jego zakończenie przed czasem burzyło całą misterną konstrukcję społeczną.
Kto wie? Może gdyby Julia nie zmarła w czasie porodu, nigdy by nie doszło do konfliktu między Cezarem a Pompejuszem, a historia Zachodu potoczyłaby się by inaczej.
Monogamiczne małżeństwo także – zazwyczaj – produkuje mniejszą liczbę potomstwa i biorąc pod uwagę dużą śmiertelność wśród dzieci do połowy XX wieku, ich ratowanie jest nie tylko głosem serca, ale też i rozsądku. Wspólny potomek był też zabezpieczeniem interesów obydwu stron.
W Chinach nie tylko długo nie było mowy o romantycznej miłości, ale też to dopiero komuniści zabronili wielożeństwa w 1949 roku. Brak monogamii eliminował dylematy biologiczne. Dzieci było w bród, a nową, kolejną żonę zawsze można było zdobyć (często po prostu kupić). Dlatego, choć małżeństwo bywało elementem układów społecznych, to było raczej dodatkiem niż gwarantem zobowiązań. Nic dziwnego, że w pewnym sensie wyzwoliło to Chińczyków i pozwoliło ułożyć priorytety na nowo. Jeżeli nie trzeba zajmować się kobietami i dziećmi, to można ratować innych, społecznie ważniejszych. Starców i bossów. To oni mają wiedzę, znajomości i zasoby. To oni będą potrzebni do prawidłowego funkcjonowania społeczności.
Jak ujął to pewien Chińczyk:
Jeżeli płonie twój dom i musisz wynieść z niego swoje rzeczy, to co łapiesz w pierwszej kolejności? Niezapisany zeszyt, czy notatnik ze wszystkimi potrzebnymi kontaktami, kontami bankowymi i potrzebną do codziennego życia wiedzą?
Moja zachodnia umysłowość oczywiście odrzuca tę logikę, ale nie mogę zaprzeczyć, że stoi za taką postawa inna logika. Owszem, inna i obca, ale jednak logika.


Wielożeństwo nigdy nie było w Chinach zbyt popularne, w przeciwieństwie do posiadania konkubin (przy czym formalnie konkubiny nie były żonami). Brania konkubin zabroniono zaś już za czasów Republiki Chińskiej, z tym, że prawo nie było egzekwowane.
PolubieniePolubienie
Mówię tutaj o klasach wyższych, jako tych kształtujących wzorce moralne. I to w okresie starożytności (oryginalna arystokracja wywodząca się z czasów plemiennych została zniszczona dopiero przez Qin), kiedy wielożeństwo wśród arystokracji było dosyć powszechne.
PolubieniePolubienie
[…] taka postawa reżimu jest zarówno dziedzictwem kultury konfucjańskiej, ale też pruderii stalinizmu, który był wzorem dla ChRL. Dlatego kiedy na Zachodzie wybuchła na […]
PolubieniePolubienie