Prezydent Republiki Chińskiej (Tajwan) Tsai Ing-wen wystosowała formalne przeprosiny do Aborygenów Tajwańskich za stulecia cierpień. Uczyniła to jako pierwszy przywódca państwa chińskiego w historii.
Tsai, pierwsza osoba stojąca na czele państwa mająca domieszkę aborygeńskiej krwi, będzie też przewodniczyć komitetowi zajmującemu się przestępstwami państwowymi wymierzonymi w przeszłości w rdzenną ludność Tajwanu. Władze w Tajpej mają nadzieję, że w ten sposób załagodzą napięcia z pierwotnymi mieszkańcami wyspy.
W weekend setki Aborygenów protestowały w Tajpej domagając się ochrony tradycyjnych terenów łowieckich i rządając konkretnych działań ze strony władz.
Aborygeni stanowią dzisiaj około 2% populacji wyspy i wciąż pozostają zmarginalizowaną grupą społeczną. Średni dochód wśród rdzennej ludności wynosi tylko 40% średniego dochodu mieszkańców wyspy. Zepchnięci najpierw przez chińską emigrację, a potem przez japońską ekspansję do górskich terenów przez blisko 400 lat byli traktowani jako przeszkoda, którą należy usunąć. W najlepszym razie mogli liczyć na przymusową asymilację, ale często padali ofiarą polityki eksterminacji.
Dzisiaj większość terenów, na których żyją zamieniono w parki narodowe. Z jednej strony chroni to ich ziemie przed dalszą eksploatacją, ale równocześnie pozbawiło dostępu do tradycyjnych terenów łowieckich.
W czasie kampanii DPP i Tsai przyrzekła zwiększyć autonomię i prawa Aborygenów.
Trudno nie zauważyć, że działania obecnej ekipy rządzącej pozostają w kontraście nie tylko do rządów Guomindangu, ale przede wszystkim do działań na kontynencie, gdzie wciąż obowiązuje „historyjka” o zgodnym współżyciu narodów i różnych grup etnicznych, a wszelkie niepokoje są efektem „działania obcych i wrogich sił”.
No cóż. Nie ma narodu, który nie splamił się cudzą krwią, o czym powinni pamiętać wszelkiej maści narodowcy bez względu na miejsce, z którego wydaje im się, że się wywodzą.