Yahoo (trzeba być tak starym jak ja, żeby pamiętacie, że takie coś kiedyś było) ogłosiła, że wycofuje się z ChRL i usługi Yahoo nie będą dostępne z terenu ChRL. Co ciekawe, zmiany dokonano w poniedziałek, ale oficjalne ogłoszenie wydano dopiero wczoraj. Powodem jest wejście z dniem 1 listopada Prawa o Ochronie Informacji Osobistych (znane pod angielskim skrótem PIPL – Personal Information Protection Law). To kolejna zachodnia firma, po LindedIn, która podjął decyzję o wycofaniu się z ChRL w październiku br. – w sumie niewiele już ich było.
Nowe prawo było przygotowywane od lat i władze twierdzą, że wzorowały się na przepisach UE (GDPR-RODO). Faktycznie ustawa dosyć szczegółowo reguluje, jak firmy mogą zbierać dane użytkowników oraz je potem przetwarzać i udostępniać (sprzedawać) innym podmiotom. Równocześnie jednak obliguje, podobnie jak Ustawa o cyberbezpieczeństwie z 2017 roku, do przekazywania władzom i organom bezpieczeństwa wszystkich informacji. Generalnie, PIPL to przede wszystkim bat na chińskie firmy technologiczne, bo ustawa pozwala dosyć swobodnie ingerować w działalność big-techów.
Nie mam jednak wrażenia, że akurat Yahoo miało specjalnie duże opory przed współpracą z chińską bezpieką. W 2007 roku, firma bez większych ceregieli przekazała dane dwóch chińskich dysydentów, co doprowadziło do ich uwięzienia. Teraz wydanie takiego oświadczenia jest próbą strojenia się w piórka obrońcy prywatności użytkowników. W rzeczywistości władze już od dawna blokowały dostęp do serwisu Yahoo, także wersji chińskojęzycznej (kiedy ta jeszcze działała).1 Jeszcze wcześniej lokalna konkurencja, podobnie jak w skali globalnej, mocno nadszarpnęła i tak nie najlepszą pozycję firmy na chińskim rynku. Pekińskie biuro Yahoo zostało zamknięte już w 2015 roku. To co zostało do wczoraj to niektóre usługi, przede wszystkim… prognoza pogody.
—
1 Działają jeszcze wersje hongkońska i tajwańska.