Autor: Neil J. Diamant
Tytuł: Useful Bullshit: Constitutions in Chinese Politics and Society (Użyteczna brednia: Konstytucje w chińskiej polityce i społeczeństwie)
Wydawnictwo: Cornell University Press (2022)
Niektóre państwa, jak Wielka Brytania lub Izrael, mogą funkcjonować lepiej lub gorzej bez formalnej konstytucji. Są też takie, które mają, jak ChRL lub kiedyś ZSRR, niefunkcjonujące konstytucje. W tym wypadku konstytucja nie reguluje realnych relacji w obrębie władzy lub między społeczeństwem a rządzącymi. Niemniej nawet taka fikcyjna konstytucja stanowi ważny element systemu politycznego, nie poprzez swoją rolę normatywną – bo ta jest iluzoryczna – ale proces tworzenia konstytucji kreuje wrażenie partycypacji i daje legitymizację rządzącym. Nic dziwnego, że autorytarne rządy lubią tworzyć lub zmieniać konstytucje. Jest to proces, który pozwala zaangażować (czytaj: skanalizować) energię społeczną w bezpieczny dla reżimu sposób.
W ChRL obowiązuje dzisiaj z poprawkami czwarta konstytucja z 1982 roku. ChRL otrzymała pierwszą konstytucję w 1954, kolejną w 1975 i już po dwóch latach 1978 roku trzecią. Pierwsza chińska konstytucja (powiedzmy) pochodzi z 1908 roku i tak, była próbą ratowania upadającego cesarstwa. Republika Chińska doczekała się tymczasowej konstytucji w 1912 roku, pierwszej konstytucji w 1923 roku, zmienionej przez kolejną tymczasową konstytucję w 1931 roku. Nowa konstytucja weszła formalnie w życiu jeszcze w 1947 roku, ale tylko po to aby być zawieszoną de facto z powodu wojny domowej. Co ciekawe z poprawkami z 1991 roku obowiązuje wciąż na Tajwanie – jak widać Tajwan może funkcjonować mając taką patchworkową konstytucję i nikomu nie śpieszy, żeby pisać nową.1 Neil Diamant przedstawia w swojej książce, jak proces kreowania konstytucji był i jest wykorzystywany w Chinach do osiągania różnych celów politycznych poza tym deklarowanym, czyli stworzenia realnych ram funkcjonowania państwa.
—
1 Oczywiście byłoby to otwarcie puszki Pandory, więc rządzący wolą tego unikać. Niemniej paradoksalnie pokazuje to, że byłby to proces prawdziwy, a nie fikcyjny jak na kontynencie.