Ceny domów w stu największych miastach spadały w grudniu przez szósty miesiąc z rzędu, zmniejszając się o 0,08% w stosunku do miesiąca wcześniej, po spadku o 0,06% w listopadzie, według badania przeprowadzonego przez China Index Academy, jedną z największych w kraju niezależnych firm badawczych zajmujących się nieruchomościami. 68 miast odnotowało spadek cen w ujęciu miesięcznym, w porównaniu do 57 w listopadzie, jak wykazało badanie. To efekt słabego popytu, pomimo szeregu środków wsparcia dla sektora podjętych przez Pekin w ostatnich miesiącach.
Kryzys na chińskim rynku nieruchomości pogorszył się tego lata, a oficjalne dane pokazują, że ceny domów, sprzedaż i inwestycje spadają w ostatnich miesiącach, co zwiększa presję na słabnącą gospodarkę. W ostatnich tygodniach Chiny zwiększyły wsparcie dla branży w celu złagodzenia długotrwałego braku płynności, który uderzył w deweloperów i opóźnił ukończenie wielu projektów mieszkaniowych, co dodatkowo podkopało zaufanie kupujących. Do działań tych należy zniesienie zakazu pozyskiwania funduszy poprzez oferty akcji dla notowanych na giełdzie firm z branży nieruchomości. Sektor nieruchomości otrzymał również niewielki zastrzyk energii po tym, jak Pekin nagle de facto zrezygnował z surowej strategii „zero COVID” na początku grudnia, co mogło zwabić konsumentów z powrotem do salonów sprzedaży. Ale koronawirus rozprzestrzenia się teraz w dużej mierze bez kontroli i prawdopodobnie miliony ludzi dziennie zarażają się SARS-CoV-2.
Problem chińskiego rynku nieruchomości polega na tym, że ci których stać na nowe mieszkanie, jego nie potrzebują i kupują lokal jako inwestycję w nadziei, że odsprzedadzą go szybko – wielu właścicieli nawet nie szuka najemców. Z kolei, ci którzy potrzebują mieszkania, nie mogą sobie na nie pozwolić. W efekcie mamy od lat do czynienia z bańką spekulacyjną, napędzaną przez drobnych inwestorów z klasy średniej, którzy nie mają praktycznie innych opcji inwestowania oszczędności. Są zbyt „mali,” aby próbować wywieźć kapitał za granicę, a w kraju, gdzie coraz bardziej jest ograniczony sektor prywatny, giełdy są „czerwoną” ruletką i nie ma innych form inwestowania. To jednak powoduje, że władze nie mogą dopuścić do naturalnej korekty na rynku, ponieważ najwięcej straciliby przeciętniacy z klasy średniej, a to byłoby nie tylko katastrofalne dla gospodarki, ale też niebezpieczne politycznie. W efekcie problem jest odsuwany w czasie. Pytanie, jak długo jeszcze będzie można kopać tę „puszkę” do przodu? Wraz z każdym cyklem staje się coraz cięższa.