Prezydent Zimbabwe Robert Mugabe otrzymał Pokojową Nagrodę Konfucjusza (孔子和平奖), powszechnie znaną „Chińskim Noblem”, która w mniemaniu Pekinu ma „konkurować” z oryginalną nagrodą.
W uzasadnieniu „kapituła” napisała, iż doceniono zaangażowanie Mugabe w utrzymaniu „porządku pokojowego i politycznego w kraju” oraz wsparcie dla idee panafrykańskiej.
Podobno Mugabe „pokonał” założyciela Microsoft Billa Gatesa oraz południowokoreańską prezydent Park Geun-hye. W samym Zimbabwe reżimowe media oczywiście głoszą wielki sukces odwiecznego (91 lat, 35 u władzy) prezydenta, ale większości społeczeństwa nie interesuje to za bardzo. Podobnie jest zresztą w samej ChRL, trudno znaleźć jakieś rzeczywiste ślady ekscytacji mas.
Z drugiej strony to już jest swoista tradycja POKOJOWEJ Nagrody Konfucjusza aby nagradzać ludzi swoiście pojmujących pokój. W zeszłym roku laureatem został Fidel Castro za nieużywanie „siły wojskowej lub przemocy w rozwiązywaniu kontrowersji oraz sporów”. W 2011 roku był to sam Włodzimierz Putin za zaprowadzenie pokoju w… Czeczeni w 1999 roku (SIC!).
Oczywiście organizatorzy już na samym początku powiedzieli, iż nagroda została ustanowiona aby „promować pokój światowy ze wschodniej perspektywy”. Cokolwiek maiłoby to znaczyć.
W rzeczywistości Nagrodę Konfucjusza powołano na „szybcika” w 2010 roku po przyznaniu Liu Xiaobo Nagrody Nobla. Co miało stać się bronią Pekinu w „bitwie idei”. Pierwszym laureatem był Lien Chan z Tajwanu, który jest tam nie tylko powszechnie nielubiany, ale jest też jednym z najbardziej skorumpowanych polityków. A delikatnie mówiąc, korupcja nie jest obca tajwańskim politykom wszelkiej maści, więc nie łatwo się na tym polu wyróżnić.
Wydaje mi się, że potrafię zrozumieć tok rozumowania ludzi KPCh, ale nawet ja nie potrafię ogarnąć, jak im się upzdurało, że przyznanie nagrody Mugabe ma przeciągnąć opinię światową na stronę ChRL. Nawet we własnym kraju Mugabe ma silną opozycję, a w reszcie krajów afrykańskich jest postrzegany jako żywy anachronizm – obok takich kreatur jak Teodoro Obiang Nguema Mbasogo z Gwinei Równikowej, José Eduardo dos Santos z Angoli, Paul Biya z Kamerunu, Omar Hasan Ahmad al-Bashir z Sudanu, Idriss Déby z Czadu, Yahya Jammeh z Gambii oraz Paul Kagame z Rwandy. Nie jest też przypadkiem, że ostatni afrykańscy dyktatorzy są także – z wyjątkiem ostatniego z listy, Kagame z Rwandy – klientami Pekinu.
Co gorsza, okazuje się, że nagrodę przyznano Mugabe jeszcze w wrześniu, ale nikt na to nie zwrócił uwagi. Dopiero, kiedy w zeszłym tygodniu o nagrodzie zaczęły pisać media w samym Zimbabwe, to wiadomość podchwyciły światowe agencje.
I śmieszno, i straszno.
[…] Robert Mugabe, kolejny „odwieczny”, prezydent Zimbabwe to jeden z najbliższych przyjaciół ChRL na kontynencie, ale od sfałszowanych wyborów w 2008 roku ma problemy z utrzymaniem poparcia społecznego i nowy parlament ma być symbolem trwałości jego władzy, ale też częścią legacji starego dyktatora. […]
PolubieniePolubienie