Alan Peter Cayetano, minister spraw zagranicznych Filipin, oświadczył w poniedziałek, że Manila jest gotowa na zbrojną konfrontację na Morzu Południowochińskim w obronie dostępu do tutejszych łowisk i zasobów mineralnych. Cayetano stwierdził, że prezydent Rodrigo Duterte powiedział mu, że „jeżeli ktokolwiek zacznie wydobywać bogactwa naturalne na Morzu Południowochińskim na zachód od Filipin, to on pójdzie na wojnę”.
Wygląda to na kolejną zmianę w polityce Duterte. Jakiś czas temu pisałem, że prezydent Filipin mówił o gwarancjach bezpieczeństwa, jakie daje im ChRL. Później opowiadał także o tym, jak Xi Jinping miał go zapewniać, że będzie go bronił przed odwołaniem. Pasywna postawa prezydenta wobec Pekinu budzi jednak rosnącą krytykę w kraju.
To właśnie zneutralizowaniu nagonki medialnej ma służyć wystąpienie Caytano. Sam Duterte nie chce antagonizować Pekinu osobistym wystąpieniem, więc „wystawił” ministra spraw zagranicznych. W razie czego, będzie mógł wszystkiemu zaprzeczyć.
W praktyce Duterte osłabił tradycyjny sojusz z Waszyngtonem i stara się o zbliżenie z Pekinem.1 Przede wszystkim w nadziei na inwestycje gospodarcze, do czego nie zraziły go nawet nie najlepsze doświadczenia Malezji czy Sri Lanki.
Opozycja jednak punktuje brak jakichkolwiek rezultatów ekonomicznych, popsucie relacji ze Stanami Zjednoczonymi i rosnącą agresywność działań ChRL na Morzu Południowochińskim. Kiedy dodamy do tego popularną wśród przeciętnych Filipińczyków antychińską retorykę, to rodzi niepopularność prezydenta – pomijam kwestie wewnętrzne.
Jednak w realiach konstytucyjnych Filipin, gdzie prezydent jest wybieranym na jedną, sześcioletnią kadencję, szef państwa nie ma zbyt dużej presji by prowadził politykę zgodną z oczekiwaniami społecznymi. W czasie kampanii wyborczej może przyrzec wszystko, ale potem wyborcy nie mają już szans na rozliczenie go z obietnic.
—
1 W czasie wizyty w Pekinie w 2016 r. ogłosił „strategiczną separację” Filipin od Stanów Zjednoczonych.