Lu Wei (鲁炜), nazywany przez zachodnie media „Carem Internetu” z powodu pełnienia funkcji przewodniczącego Urzędu ds. Cyberprzestrzeni Chin (Cyberspace Administration of China, CAC) został wczoraj formalnie postawiony w stan oskarżenia przez prokuraturę w Ningbo w prowincji Zhejiang. Według prokuratury Lu wykorzystywał zajmowane na przestrzeni lat stanowiska państwowe w celu „poszukiwania osobistego zysku” oraz „akceptował ogromne korzyści majątkowe”.
Lu wpadł w kłopoty już w czerwcu 2016 roku, kiedy nagle stracił wszystkie funkcje państwowe (pozostał jedynie zastępca bez teki Przewodniczącego Wydziału ds. Propagandy KC), ale poddano go formalnemu śledztwu dopiero w listopadzie zeszłego roku, po zakończeniu XIX Zjazdu KPCh. Nie wyznaczono jeszcze daty procesu, ale proces i wyrok skazujący są już tylko formalnością. Partia wydała już swój wyrok, wydalając Lu ze swoich szeregów w lutym br., kiedy nazwano go też „tyrańskim”, „bezwstydnym” i „dwulicowym”, co w partyjnej nowomowie jest zarzutem dużego kalibru.
Najpoważniejszy – w realiach ChRL – zarzut, jaki mu postawiono to jednak „anonimowe czynienie fałszywych oskarżeń przeciwko innym” oraz „zwodzenie najwyższego przywództwa partyjnego”. Zarzuty niespotykane we współczesnej historii KPCh. Niestety nie wiemy, czym Lu się naprawdę naraził. Wyjątkowe, jak na partię komunistyczną, oświadczenie towarzyszące jego wyrzuceniu wskazuje, że musiał wprowadzić kierownictwo w błąd. Nie wiemy, czy to dotyczyło zdolności do skutecznej kontroli Internetu podległej mu instytucji, czy też chodziło o sprawę osobistej rywalizacji z kimś innym w aparacie partyjnym. Jednego możemy być pewni, nie ważne z kim i o co Lu wałczył, to jednak przegrał pojedynek i całą wojnę.
Teraz pozostało mu tylko czekać na wyrok.
Za Wielkim Murem: Chiny i Azja 