Włochy oczekują i mają nadzieję, że Unia Europejska pójdzie w ich ślady w sprawie nałożenia obowiązkowych testów COVID dla wszystkich pasażerów przylatujących z Chin, powiedziała dzisiaj premier Giorgia Meloni. Potwierdziła, że wstępne testy wykazały, że COVID-pozytywni podróżni z Chin mają już znane warianty Omicron. Zaznaczyła jednak, że środki ostrożności podjęte przez Rzym nie będą „w pełni skuteczne”, jeśli nie zostaną rozszerzone na całą UE.
Cała sprawa ma podwójną ironię. Po pierwsze, Chińczycy krytykują decyzję Włoch i innych państw, które podjęły podobne kroki, mimo że same wciąż utrzymują podobne wymagania od początku pandemii. Po drugie, sama Meloni będąc w opozycji krytykowała krajowe lockdowny, czy obowiązkowe testy. Jeszcze niedawno twierdziła, że nie wierzy, że ponowne wprowadzenie środków ograniczających byłoby najlepszym sposobem na stawienie czoła ewentualnemu powrotowi COVID-19.
Odkładając na bok hipokryzję jednej i drugiej strony, to jak pisałem wcześniej, populacja Chin nie ma praktycznie żadnej zbiorowej odporności i jest jakby wyciągnięta z zamrażalki po dwóch latach. W takich warunkach istnieje realne prawdopodobieństwo, że ewolucja (mutacje) koronowirusa przyśpieszy, mając tak dużą „próbówkę”. Pekin nie przekazuje zbyt wielu danych WHO, a zwłaszcza próbek, więc nie ma jak ocenić, czy SARS-CoV-2 już zmutował w ChRL. W takiej sytuacji obowiązkowe testy dla przyjezdnych z Chin są ważne nie tyle z tego powodu, że spowolnią ewentualne rozpowszechnianie się nowych wariantów, ale przede wszystkim pozwolą zdobyć wiedzę, co się dzieje z koronawirusem w Chinach.
Pytanie, czy Bruksela i pozostałe państwa członkowskie będą miały odwagę, aby zadziałać zdecydowanie?
zawielkimmurem.net 