„Sukces. Same sukcesy!” tak można by w streścić narrację propagandy partyjnej po szczycie Trump-Xi.
No cóż. Każdy reżim polityczny ma kilka momentów zwrotnych, kiedy zbliża się do linii, poza którą jest już tylko równia pochyła. Z jednym z takich stanów mamy do czynienie, kiedy rządzący zaczynają wierzyć we własną propagandę.
Media rządowe od soboty przechodzą same siebie w zachwytach nad zdolnościami dyplomatycznymi Xi Jinping. Można wręcz odnieść wrażenie, że odświeżono kalki propagandowe z czasów „Wielkiego Sternika”.
Muszę przyznać, że z warsztatowego punktu widzenia wykonano dobrą robotę. Przez tygodnie, a właściwie od listopada obniżano oczekiwania. Mówiono o wrogiej postawie Trumpa, możliwej wojnie handlowej, a nawet zbrojnej konfrontacji. Teraz nagle wszystko się oddala i właściwie nie może być lepiej.
Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie sam Trump i jego ostra, antychińska retoryka w czasie kampanii wyborczej. Realistyczna perspektywa z okien Białego Domu szybko jednak sprowadziła nowego prezydenta na ziemię. Pekin jednak wykorzystał okazję.
Nie ma wątpliwości, że obydwaj przywódcy pilnowali się, aby nie wykonać fałszywego ruchu i nie naruszyć protokołu. Lecz sam fakt, że wszystko poszło bez większych sensacji już gra na korzyść Pekinu. Tutaj jednak to znowu zasługa złej reputacji Trumpa. Sytuacja, iż z niczym nie wyskoczył, jest już odczytywana jako oznaka respektu dla Xi Dada. Komunistyczna machina medialna nie przepuści takiej szansy.
Mam jednak wrażenie, że Trump jeszcze nas zaskoczy, ale to temat na inną okazję.
Czy takie dyplomatyczne maskarady mają jednak znaczenie, poza propagandową rzeczywistością tworzoną na użytek wewnętrzny? Czy nie liczą się bardziej procesy historyczne w skali makro, a dyplomaci tylko się oszukują, iż mają na coś wpływ?
Osobiście myślę, że Zachód (raczej wąsko tutaj rozumiany) jest na ścieżce kolizyjnej z ChRL i gra dyplomatyczna może tylko opóźnić konfrontację, która jednak nie musi przyjąć formy militarnej. O wyniku zderzenia, które będzie wyrównane, może zdecydować moment wybuchu czy iskra, która go sprowokuje. W takiej sytuacji gra dyplomatyczna, pozwala obydwu stronom przyjąć lepszą pozycję (w ich mniemaniu).
Pekin sądzi, że ma czas, że wystarczy jeszcze trochę poczekać, a Zachód sam się załamie. Wybór Trumpa i jego ostra, konfrontacyjna retoryka przestraszyła i zbiła z tropu partyjnych strategów. Lecz po spotkaniu na Florydzie uspokoili się i mam wrażenie, że zaczęli wierzyć we własną propagandę, że było to coś więcej niż kurtuazyjne spotkanie. Bardzo pragną wierzyć, że wszystko wróciło już na z góry określoną ścieżkę, że znowu mogą przysiąść i poczekać, aż nagroda sama wpadnie im w ręce.
Jak to mówią: jeżeli coś jest zbyt piękne, by było prawdziwe, to takie nie jest.
[…] Jeżeli jednak liczą, że na tym się to skończy, to obawiam się, że się przeliczą. Trump prędzej czy później zrozumie, jak bardzo został ograny i będzie szukał rewanżu. I wtedy dopiero, biorąc pod uwagę jego brak doświadczenia i znajomości stosunków międzynarodowych, może zrobić się naprawdę niebezpiecznie. […]
PolubieniePolubienie
[…] Władze tajwańskie będą miały teraz twardy orzech do zgryzienia. Z jednej strony nie mogą odesłać na kontynent znanego i notowanego dysydenta, którego czeka pewnie teraz kolejny wyrok. Równocześnie, nie są zainteresowane drażnieniem Pekinu. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy poparcie Trumpa nie jest już takie oczywiste. […]
PolubieniePolubienie